Nie ma absolutnie nic złego w posiadaniu marzeń o rodzinie, ale dorastające dziewczynki powinny wiedzieć, że mają również inne możliwości w życiu, i że wszystko jest kwestią ich wyborów. I to właśnie wspaniale obrazuje najnowszy film „Cinderella”, który obejrzałam wspólnie z moją 6-letnią Zośką w niedzielny wieczór. I naprawdę – jestem nim zachwycona!
Ten film porusza tak wiele istotnych aspektów związanych z uwaga – z różnorodnością, o której tak wiele mówimy ostatnio w odniesieniu biznesowym. O tym jakim zastrzykiem kreatywności jest akceptacja, która jest składnikiem budowania zróżnicowanych zespołów. Zróżnicowanych pod kątem płci, koloru skóry, kultury, sposobu wyrażania siebie przez strój, czy fryzurę. To wszystko jest zawarte w tym filmie. Spójrzcie na aktorów odtwarzających role. Najcelniej oddaje to z resztą postać samej matki chrzestnej. Poznajcie Fabuluos Godmother, która przepoczwarza się z motyla w postać pięknego, czarnoskórego mężczyzny w olśniewającym kobiecym stroju, na który składają się suknia, szpilki i biżuteria. Billy Porter urodził się do tej roli.
Myślę, że wszystkie kobiety czytające ten tekst uśmiechną się do sceny, w której Kopciuszek prosi o wygodniejsze szpilki, bo w tych wysokich, szklanych bardzo ciężko się chodzi. Znamy ten ból, prawda? Okazuje się jednak, że – „Even magic has its limits” 😉
Ale wróćmy do Kopciuszka, a właściwie do Elli. Ella nie jest już blondwłosą pięknością, lecz cudnej urody, przebojową Latynoską (w tej roli bardzo zdolna Camila Cabello), która marzy by dostać się na bal, bynajmniej nie z powodu księcia, lecz z powodów czysto networkingowych. Na balu może poznać wiele potencjalnych klientek, a Ella jest projektantką sukienek i chce prowadzić własny biznes. I oczywiście jest piętnowana i wyśmiewana, ponieważ zgodnie z ideologią cnót niewieścich, jej rolą jest wyjście za mąż i dbanie o dom.
Wyobraźcie sobie scenę, w której książę mówi: „Wybrałem Ciebie, abyś została moją księżniczką”. A Kopciuszek odpowiada:
Co z moją pracą? Mam marzenia, które chcę zrealizować. Wybieram siebie.
I nie myślcie, że ten film nie jest o miłości. Ależ jest i miłość wygrywa. I to miłość najpiękniejsza, bo oparta na partnerstwie, na kibicowaniu sobie nawzajem, na szukaniu kompromisów.
Nie ma nic wspanialszego niż pokazanie naszym małym kobietkom, że nie definiuje nas to kto jest naszym partnerem, ale to kim same jesteśmy. I odnosi się to zarówno do przedsiębiorczych kobiet biznesu, jak i mam, które zajmują się wychowaniem dzieci, bo w tej roli czują się najlepiej.
Bez względu na to jaką drogę wybierzemy, powinnyśmy być z niej dumne. Bardzo ważne jest jednak, abyśmy same definiowały kim chcemy być i abyśmy miały siłę, aby walczyć o swoje miejsce w życiu. Bo przeszkody będą, a jakże, i to dużo gorsze niż sama macocha.
Zapraszam do obejrzenia filmu, który przepełniony jest dodatkowo wspaniałą muzyką. Nie mogę nie wspomnieć choćby o The White Stripes „Seven Nations Army”. Fantastycznie brzmi również piosenka przewodnia „Milion to one”, którą nucimy z Zosią w drodze do przedszkola, a ja w całej linii utożsamiam się z jej treścią. Mam nadzieję, że moja Zośka zdefiniuje swoją drogę życiową w oparciu o swoje pragnienia, a nie oczekiwania innych i że będzie akceptowała różnorodność i szukała piękna wewnątrz każdej istoty.
Tymczasem w drodze do dorosłości śpiewamy na cały głos: “You’re gonna know my name!”
Fot. materiały prasowe Amazon